A taki przecież doskonały, bez watykańskiej glorii, chwały, tak zbuntowany, samodzielny. Wystarczył strzał! Ten jeden! Celny! I płonie miasto, zewsząd trwoga! Natchniona wiarą? Czy bez Boga? Kalvinów? Może Luteranów? Czy Anglikańskich sobiepanów? Nic nie jest aż tak pewne jutra! Płoną mieszkania, sklepy, futra, slamsy biedoty, samochody... nie starczy tej święconej wody, nic nie zatrzyma gniewu ludzi, on sam się rodzi! Sam się budzi! A gdy wygaśnie, się dopali, będą myśleli ludzie mali, dlaczego? Czy tak było trzeba? Mniej nas jest, będzie więcej chleba! Bo każda wojna, zawierucha, jest na rozsądek zawsze głucha. A gdy przeminie, nadal żywi cieszą się, uśmiech twarze krzywi, będą medale i uściski, nic to, że zginął im ktoś bliski. Żyjemy! Nadal! Bracia! Hura! I znowu mysz połknęła góra. Cykliczność idiotyzmów ludzi nawet nie dziwi, żałość budzi. Wiecznie kryzysy, spadki, krachy, nad jednym życiem ochy! achy! A gdy tysiące się morduje? Nic to! Tak trzeba! Tak pasuje!
Diatryba to przemówienie, kazanie lub wykład o odcieniu moralizatorskim, nieraz towarzyszy jej teatralność i przesadny patos. Może oznaczać również pamflet, ostrą krytykę, zwłaszcza polityczną. Wywodzi się od greckiego terminu diatribē. Nad sensem zdań wciąż głowi się, i czółko marszcząc, myśli, gdyba... co autor chciał? Dlaczego tak? Już wiem! To przecież jest diatryba! Kto definicję słowa zna, nie zdziwi go dosadność żadna, bo myśl ma mieć głęboki sens, a niekoniecznie ma być ładna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz