Zjechało się tutaj z pół świata,
chce rybki turysta naiwny,
w Szczecinie ryby? Ogłupiał?
Skąd taki przyjechał, dziwny?
Zapytał naiwny turysta:
- Gdzie rybka smażona, wędzona?
- Wszędzie tylko kiełbachy,
golonka przesuszona!
Oj, durnyś ty, naiwniaku,
do morza daleko jest z miasta,
więc wcinaj kiełbasy z bambusem,
ciesz się, że masz, co, i basta!
Nie ma wędzarni węgorzy,
a ryby są droższe od mięsa,
gatunki zliczysz na palcach,
i cena zadławi cię kęsa.
Turysta wciąż nie odpuszcza:
- To bzdura gadka taka,
wyraźnie czuję gdzieś rybę...
To smażą się udka kurczaka.
Karmiony mączką rybną,
z dodatkiem chityny z kryla,
robi w Szczecinie za rybę,
i morski jadłospis umila.
Gdy zamulimy doszczętnie,
i przemysł i akwen wodny,
ktoś może przejmie nas chętnie,
zjawi się rekin dorodny.
Taki, ze sfer finansjery,
co umie smak ryby docenić,
wrócą smażalnie, wędzarnie,
ryb! Szczecin musi się zmienić!
A, póki co, są fregaty,
którym wiatr w żagle dmie,
i marne półfabrykaty
z kiełbas, choć rybki się chce!
Diatryba to przemówienie, kazanie lub wykład o odcieniu moralizatorskim, nieraz towarzyszy jej teatralność i przesadny patos. Może oznaczać również pamflet, ostrą krytykę, zwłaszcza polityczną. Wywodzi się od greckiego terminu diatribē. Nad sensem zdań wciąż głowi się, i czółko marszcząc, myśli, gdyba... co autor chciał? Dlaczego tak? Już wiem! To przecież jest diatryba! Kto definicję słowa zna, nie zdziwi go dosadność żadna, bo myśl ma mieć głęboki sens, a niekoniecznie ma być ładna!
wtorek, 6 sierpnia 2013
Subskrybuj:
Posty (Atom)