Zrozumiał miłość i kochanie jego,
Co dotąd na dnie serca spoczywało jeno,
Kiedy śmierć doń przylgnęła gorejącym  ciałem,
Zmieniło się w westchnienie, jęk cichy  – dlaczego?...
Martwy wzrok, który tępo dookoła  błądził,
Choć ślepy, nagle wstrzymał swój bieg  niezbadany,
W ciszę wdarł się głos starczy, cichy,  przerywany.
Dzisiaj śmierć nim rządziła, wczoraj on  nią rządził.
Mówił to, o czym milczał lat dwadzieścia  mając,
Stygnące serce uczuć resztę wypluwało,
I mówił. Pięknie mówił, choć serce  konało.
Umierał, czym jest szczęście dopiero  poznając.
 
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz