Diatryba to przemówienie, kazanie lub wykład o odcieniu moralizatorskim, nieraz towarzyszy jej teatralność i przesadny patos. Może oznaczać również pamflet, ostrą krytykę, zwłaszcza polityczną. Wywodzi się od greckiego terminu diatribē. Nad sensem zdań wciąż głowi się, i czółko marszcząc, myśli, gdyba... co autor chciał? Dlaczego tak? Już wiem! To przecież jest diatryba! Kto definicję słowa zna, nie zdziwi go dosadność żadna, bo myśl ma mieć głęboki sens, a niekoniecznie ma być ładna!
wtorek, 10 listopada 2009
czwartek, 5 listopada 2009
Czwartego listopada spadł w Szczecinie pierwszy, jesienny śnieg.
Jak to mawiali hodowcy kóz?
Wkrótce przyjdą takie mrozy, że przymarznie cap do kozy.
Komentarze:
To była śnieżyca normalnie!
Przez to mój autobus uraczył mnie spóźnieniem... :D
wtorek, 3 listopada 2009
Wstań, nie jesteś sam?
Do końca roku będzie takich napisów około 6 tysięcy.
To podobne, jak autentyczny napis "Uprasza się psy, o nie szczekanie przed sklepem".
Jak zmarły przeczyta i opłaci, to zarządca się wzbogaci. Jeżeli nie, to kości zostaną rzucone.
Już widzę, jak panowie z młotami rozkruszają pomniki, i nagrobki z kamieni polnych pozostałe po poprzednich właścicielach cmentarza!
Jak długo trzeba nie płacić, 60 lat, czy mniej, aby grób stał się nietykalny?
Przy okazji, dlaczego ludzie robią "wiochę" przy ściankach z wmurowanymi prochami? Te dywaniki, i stragany z kwiatami i zniczami, wyglądają jak na odpuście! Nie po to ktoś wyraził zgodę na taki pochówek, aby robiono później pseudo grobowe dekoracje w bardzo złym guście!
A , to jeszcze jeden przykład z serii "klaszczemy, bo wylądował!".
Komentarze:
A jak ty sobie to inaczej wyobrażasz? Jak ktoś jest w danym miejscu pochowany, to już zawsze ma tam stać jego nagrobek? Wtedy wszędzie mielibyśmy tylko cmentarza. Nie byłoby gdzie mieszkać, gdzie ziemi uprawiać itd.
Tak samo jak przychodzi moment, w którym człowiek umiera, tak samo nadchodzi dzień w którym zniknie jego grób. Zależnie od walorów grobu i zapotrzebowania na miejsce na cmentarzu, to może być 10, albo 1000 lat.
I jak już któryś grób trzeba usunąć, to raczej taki którym nikt się nie interesuje. A żeby nie było niespodzianek „po fakcie” to zrobiono ostrzeżenia. Nie widzę tu nic zdrożnego.
@Jajcuś, przecież ja nie o tym pisałem, że "Jak ktoś jest w danym miejscu pochowany, to już zawsze ma tam stać jego nagrobek? Wtedy wszędzie mielibyśmy tylko cmentarza. Nie byłoby gdzie mieszkać, gdzie ziemi uprawiać itd."
Mnie chodziło o to, że nalepianie informacji na nagrobkach, wygląda na próbę kontaktu ze zmarłym. Oraz, że pewne groby, niejako przez "zasiedzenie" lub raczej "przeleżenie", stają się nietykalne. I takich grobów, jak już odpowiednio długo są, nikt nie oklei ostrzeżeniem i nie zrówna z ziemią.
Czyżbym napisał nieczytelnie?
No, widać nie do końca czytelnie. Albo ja za głupi jestem ;)
Jednak nawet jeśli chodzi o formę (zgadzam się, że to wygląda głupio/mało elegancko), to masz inną propozycję?
Osoba która pierwotnie grób opłaciła może być już nieosiągalna, albo świadomie ignorować rachunki z cmentarza. Jednocześnie inni bliscy zmarłego mogą ten grób odwiedzać i może któryś z nich byłby gotowy zapłacić, gdyby wiedział, że jest problem. I pewnie zrobiłby awanturę, gdyby za rok na Wszystkich Świętych tego grobu już nie było…
Sprawa delikatna i kłopotliwa… i co by się nie zrobiło, zawsze będzie coś nie tak. Tylko tym zmarłym wszystko jedno ;)
wtorek, 27 października 2009
Trzeźwo myślący? Alkomaty w kościele?
bo alkomaty w promocji rozdają!
Chcą się dowiedzieć, szans mając niewiele,
czy trzeźwo myślą obecnie w kościele?
niedziela, 25 października 2009
Psi smalec jest be? Czy może nie? Wybiórcza "miłość" oszołomów?
Zwierzęta mają swój organoleptyczny (nie tylko) stosunek do ludzi. Z wzajemnością.
Największym (gabarytami) pasożytem człowieka jest pies. Tak się przymilił do ludzi, że ludzie często świata poza nim nie widzą.
Świnia, która ma równie, o ile nie lepszy węch od psiny, i daje się podobnie "oswoić", nie ma szans! Jest w naszej strefie kulinarnej uznana za przysmak!
I nic to, że tropi trufle lepiej od psa! Że uwielbia muzykę klasyczną. Że szwajcarscy chirurdzy (czy tylko oni?) ćwiczą na niej rany postrzałowe, bo są podobne komplikacje jak u ludzi.
Że pewne koncerny samochodowe robią symulacje wypadków z świnią za kierownicą, lub na siedzeniu pasażera. Tu akurat jestem zgodny. Często za kierownicą znajduje się świnia, pijana świnia. Tu, przepraszam wszystkie genetyczne świnie. to takie niefortunne ludzkie porównanie.
Czy wojowanie z osobnikami przerabiajacymi psinę na smalec, i wcinanie schabowego, po ciężkim dniu takiej "walki", jest moralne?
Jak znam swoich pobratymców, to tak!
Żryjmy się między sobą i żryjmy to, co jest dozwolone w naszym kręgu kulturowym!
A reszta? A cała reszta albo niech zejdzie do kulinarnego podziemia, albo niech liczy na "słuszne" oburzenie i potępienie schabojadów!
Komentarze:
Ale ważna jest także tradycja. Tak jak w Indiach nikt nie tknie krowy, tak u nas wiekszość ludzi nie wyobraża sobie szamania psa.
Psi smalec cudownym lekarstwem na raka
Mnie jakoś wcinanie psów nie rusza, przez co jestem przez znajomych uważany za dziwnego człowieka.
> Ale ważna jest także tradycja. Tak jak w Indiach nikt nie tknie krowy, tak u nas wiekszość ludzi nie wyobraża sobie szamania psa.
Szamanie psiego smalcu jest tradycją. To, że Ty i redaktorzy Wybiórczej pochodzicie z Inteligencji, nie znaczy, że Wasze tradycje są lepsze. A już tworzenie antytradycji i motywowanie jej przestrzegania tradycją, to jakiś koszmar. "Nie obchodzimy świąt Bożego Narodzenia. Tak długo jej nie obchodzimy, że to się stało tradycją. Państwo powinno bronić naszej kultury nieobchodzenia."
Być może nie masz rodziny na wsi. Gdy człowiek hoduje świnie, nabiera innego punktu widzenia. Wieśniacy są mniejszymi hipokrytami w tej kwestii. Z Burkiem się nie przyjaźnią, pies nie wchodzi do domu i nawet nie śni mu się wejście do łóżka. Z ich perspektywy, to że miastowi pozwalają na coś takiego zwierzętom chowanym w domu to jakiś absurd. Na miarę choroby psychicznej. Czemu przyjaźnić się z psem, skoro masz tylu sąsiadów? A, prawda. Sąsiadów masz, ale nawet z nimi nie rozmawiasz. A jakiś kontakt trzeba z czymś żywym mieć. Można mówić do kwiatków, można sobie kupić psa...
@remiq, pięknie to ująłeś! "Czemu przyjaźnić się z psem, skoro masz tylu sąsiadów?"
Zawsze przerażają mnie miłośnicy zwierząt, pełni współczucia, rozczuleni nad losem obsranych czworonogów, a mający w dupie los biednych ludzi żyjących tuż obok, często w tym samym pokoju.
środa, 7 października 2009
Esperanto - język pięknych złudzeń?
kto, ucząc się języków, zajął Esperantem,
nie, żebym do nich jakąś ja urazę chował,
ale lata nauki języka... zmarnował.
Może to dobry język, w założeniu cenny,
ale jaki ma zasięg? Dosłownie plemienny.
Pięćdziesiąt lat nauki, to jedynie sprawia,
że jak spotka Anglika, to gębę rozdziawia!
Rozdziawia ze zdumienia, słucha z bólem głowy,
a angielski jest dzisiaj MIĘDZYNARODOWY!
To język dyplomatów i świata nauki,
w Internetu zasobach opisy dzieł sztuki,
literatura takoż cenna jak i liczna,
jest w ogromnej większości, też anglojęzyczna.
Wylecisz zagranicę, wyjdziesz na lotnisko,
i spróbuj się dogadać, będąc płaczu blisko,
z obsługą, że na przykład szukasz połączenia,
które właśnie zmieniono, wszak wszystko się zmienia,
w Esperanto zadając najprostsze pytania,
to możesz tak rozmawiać, choćby do usrania,
po próżnicy to będzie, nikt w lotniska tłumie,
twej egzotycznej mowy wcale nie zrozumie.
Co warta Esperanta półwieczna nauka?
Użyć tego języka na co dzień, to sztuka!
Użyjesz, jeśli będziesz kręcić i mataczyć,
z kimś, który zna ten język i zechce tłumaczyć,
z angielskiego na język twojego plemienia,
tylko czy Esperanto coś w tym wszystkim zmienia?
Znaleźć esperantystę na płycie lotniska,
czy wygrać milion w Lotto, szansa równie bliska.
To już łatwiej sprzątacza o pomoc poprosić,
który z twego plemienia przybył, worki nosić,
znając dobrze angielski, pomocą posłuży,
lepiej niż Esperanto, w tej twojej podróży.
Komentarze:
czwartek, 27 sierpnia 2009
?
Komentarze:
Pytajnik wyrwie się sam z klawiatury,
gdy ma się nastrój ponury.
I dzięki, że na joggerze,
aż tylu udział w tej 'rozmowie' bierze!
Wykrzyknik, kropka, i zbyteczne słowa,
to jest dopiero rozmowa!
!
Co myślicie nad opcją "zgłoś do zmiany poziomu"? na stronie głównej joggera, przy tytule taki link.
@User, to głupota.
@User, a co? Następny reformator? To użytkownik wybiera poziom WŁASNEGO WPISU! A Ty @User, to sobie możesz zapodać w RSS blogi, które masz zamiar czytać, lub w skrypt wwalić te, które sa Ci niemiłe. Łącznie ze swoim blogiem, he, he!
I dowalił @zammer 'z byka',
używszy średnika,
a @Szymon bez litości,
użył znaku większości.
Oj, będzie się dzisiaj działo,
bo znaków jest ASCI niemało.
Może dla uspokojenia,
wpiszę znak zamyślenia? -
Powiedziała Matylda z uśmiechem do męża:
- Ma tylda w swym wyglądzie coś, jak gdyby z węża.
Mąż tak odrzekł: - Matyldo, masz rację kochanie,
mała tylda... rajskiego węża wspominanie.
A kUtek, sześć sanskrytem wpisał tu nieśmiało,
choć po trzykroć szatański ten znak by się zdało.
Sześć, jako wąż zwinięty, wiarołomna zdrada,
wisielczą, ku przestrodze, pętlą się układa.
środa, 5 sierpnia 2009
Pies prawie zeżarł dziecko? Są ważniejsze tematy zastępcze!
"Potężny pies kłami rozpruł pięcioletniej Włoszce pół czoła, policzek i uszkodził nos. Ze śmiertelnego uścisku uwolnił córkę jej ojciec. Małą, zawiniętą w pokrwawione obrusy, do szpitala zabrała karetka. Dziecku założono aż 90 szwów. "
I dla zagłaskania tematu, zaraz po tej informacji, podanej w sposób zdawkowy, wyświetlono rzewną i rozwlekłą opowieść o psie, przewożonym w bagażniku(!).
Przewożony przez swoją opiekunkę pies, wyskoczył W CZASIE JAZDY SAMOCHODU i po jakimś czasie "sam zgłosił się na posterunek policji". Tak. Ten pies sam się zgłosił! Tak podał teleogłupiacz!
I nikt w tej bajce-reportażu nawet się nie zająknął o odpowiedzialności opiekunów psa, za zagrożenie, jakie stwarzało wyskoczenie psa z bagażnika na drogę ruchu! Wprost pod koła innych pojazdów! Duży, silny pies bez smyczy i kagańca, wałęsający się po okolicy! Ogłupiony sytuacją, w stresie! I same ochy i achy! Jaki mądry pies! Sam się zgłosił!
Dodane 06.08.2009:
To mamy ciąg dalszy teleogłupiania mediów. Dzisiaj teleogłupiacz pokazuje reportaż o psim smalcu. Czy wspomniano o ludziach okaleczanych przez psie bestie? Nie!
Co zobaczymy w najbliższym czasie, w tej kampanii odwracania uwagi od spraw ważnych?
Dodane 10.08.2009:
Restauracja przy ulicy Grodzkiej, w której agresywny amstaff zaatakował i pogryzł pięcioletnią dziewczynkę z Włoch, nie zostanie zamknięta przez sanepid - dowiedział się reporter RMF FM. Kontrola w lokalu wykazała jedynie niewielkie uchybienia, a właścicielkę ukarano 300 złotowym mandatem.
Właścicielka psów wykazała się sporym sprytem i zaradnością i tuż po ataku psów zamknęła na trzy dni restaurację. Prawdopodobnie spodziewając się kontroli sanepidu dokładnie umyła cały lokal i kuchnię, poniekąd zacierając ślady – dlatego inspektorzy ich nie wykryli - donosi RMF FM.
Komentarze:
Według mnie obydwa "newsy" nie nadają się do publikacji w ogólnokrajowych mediach. Kogo to do cholery obchodzi ?
@Avilar, wątpię, czy twoje zdanie podziela okaleczona dziewczynka i jej rodzice. Kogo obchodzi twoja znieczulica?
@Dodek, psy są dobre. Spytaj Wietnamczyka lub Chińczyka, czy lubi psy.
W sumie zawsze mnie to zastanawiało. Czemu można zabijać, oprawiać i jeść krowy, owce i świnie, a psów nie?
Jeżeli wierzyć rozmaitym badaniom, doświadczeniom, to świnie przewyższają inteligencją psy. Ale z tego nic nie wynika.
Do władzy na przykład w większości pchają się nie inteligentni, ale miernoty. I te miernoty wygrywają. Co widać wokół.
Świni nie wolno trzymać w mieście, ale w Parlamentach są spotykane. Bezkarnie!
Widzisz, ja zawsze chciałem zjesc psa, tylko to cholerne kulturowe tabu nigdy nie dało szansy. Nawet jak po myślni rozszedł się mem, że wietnamczyki robią wieprzowinę z owczarków, to poszedłem do kilku i wszyscy mówili "ne ne my pieski ne dobzie dobzie dziekowac"...
Nawet pytalem ludzi, czemu nie mozna jesc psow i oprocz problemow natury formalnej (w Polsce ponoc nielegalne) dostalem odpowiedzi w stylu niesmaczne[potrzebne zrodlo] czy "najlepszy przyjaciel czlowieka"[potrzebne zrodlo]...
@Dodek, żarty nie żarty, ale w czasach eksplozji szaszłyków w "epoce Gierka", tu i ówdzie zdarzały się wpadki z serwowaniem cielęcinki z Azorka. Sam, jak przypuszczam, nie jeden raz wcinałem taki szaszłyczek. W miejscach, gdzie często jadałem owe specjały, po jakimś czasie prasa pisała o serwowaniu psiny.
Nie rozumiem, nie oceniam, nie osądzam. Są osoby, "nie jedzące baraniny". Czy powodem jest, że nie jedzą "swoich braci"?
Są nie spożywający świniny. Są nie jedzący kaczek, nawet jak są w sPISie jako "po pekińsku".
Świnia lepiej tropi trufle od piesków. Ma doskonały węch. Ale przez wieki kojarzono ją wyłącznie z pokarmem i nic nie zmieni stosunku do niej.
Smalec psi był od wieków (i jest nadal) spożywany w niektórych regionach. Teraz ten "proceder" zszedł pewnie do podziemia, ze względu na restrykcje.
Ciekawi mnie, jak bezboleśnie i "po ludzku" ugotować, żywcem odarte ze skóry, ziemniaki?
kkk: wiesz, ja nie żartuję - jak tylko będzie legalna możliwość zjedzenia w Polsce psa to skorzystam.
denerwuje mnie ten kulturowy idiotyzm - że świnie można kopać prądem, podrzynać gardła, rozcinać na pół i wieszać na haku, a pieski są nietykalne.
jak dla mnie albo się jest totalnym wegetarianinem (chociaż tego też nie potrafię zrozumieć, ale szanuję), albo się nie daje żadnych zastrzeżeń.
o ziemniakach mi nawet nie wspominaj, bo przypomina mi się już zupełnie odlotowa (w sensie wyznawcy odlecieli z realnego świata) ideologia - frutarianizm
@Dodek, uważaj abyś się w swoich zachciankach konsumpcyjnych nie zagalopował.
Są i inne "kulturowe tabu". W latach, zdaje się sześdziesiątych wieku dwudziestego, w pewnych regionach Chin spożywano "ludzinę". Podobno była nawet metoda unikania zjadania bliskich, czyli zamiana "pokarmu" między wsiami. Pamiętam nawet artykuł o tym, w jakiejś naszej gazecie. Pisano coś, że kropla ludzkiego tłuszczu na mięsku lśni jak diament, o ile dobrze zapamiętałem.
Z tą psiną to po prostu bariera psychiczna. Są ludzie którzy z takich powodów nie mogą jeść koni. Babcia miała takie doświadczenie w Powstaniu W-wskim. Faceci jedli psy, bo innego mięsa nie mieli, a ona nie chciała. W końcu się przekonała. Potem spojrzała na biegającego psa i mięsko które spokojnie leżało już w żołądku nagle znalazło się na zewnątrz. Dla niektórych taka bariera jest po prostu nie do przejścia. Zgadzam się, że restrykcje prawne za jedzenie psów to chory pomysł, ale rozumiem ludzi którzy nie chcą ich jeść. Sam też się do tego jakoś nie palę.
@egzemplarz, z tym zwracaniem to prawda. Jak widzę takie jedno "tłuste mięcho" w teleogłupiaczu, to chociaż nie pochodzę z Kalisza, "taka bariera jest po prostu nie do przejścia".
Mrówka, sadło z komara, dżdżownica z rusztu, czy gorący pies, to tylko kwestia gdzie się aktualnie znajdujemy. Jedno należy jeść i mlaskać z zachwytu a drugie to tabu. A za miedzą to jedzą.
No, i my też mamy własny temat zastępczy.
Zamiast współczuć pogryzionym i zżartym ofiarom piesków, bredzimy o pierdołach.
A wystarczy wpisać w wyszukiwarkę "pies pogryzł".
Czasem "miłośnicy psów" wmawiają, że to wina tego, co został pogryziony lub zżarty.
A jak to się ma do kilkudniowych, kilkumiesięcznych, lub kilkuletnich dzieci?
Same zawiniły? No, cóż, pieski też mają swoje marzenia kulinarne.
Winny jest właściciel. Zawsze.
Psom, jako nie-ludziom, odmawia się prawa do wolnej woli, a więc i odpowiedzialności, a więc i etycznego osądu ich poczynań. Pies nie może być "winny", bowiem jego czyny są wzgledem niego etyczine neutralne. Natomiast winny może być właściciel i jest. Jeżeli pies wybiega z zaplecza (a co tam robił?! może uciekał przed tasaczkiem? tak apropos psiny), to znaczy, że ktoś go nie dopilnował.
To tak samo, jak z technologią. Komputer nigdy nie jest winny. Winny jest programista, technik. To nie pistolet zabija.
sobota, 1 sierpnia 2009
Dzieci, wakacje, paragrafy. Nuuuda!
Niedawno robiłem trochę porządków w piwnicy i znalazłem drewnianą skrzynkę z zestawem "Mały stolarz". Dla dzieci od lat 6. I co było wewnątrz? Ano, piła do drewna z prawdziwym, ostrym, metalowym brzeszczotem! Młotek z nacięciem do wyciągania gwoździ, ostro zakończony. Oczywiście metalowy. Jakieś śrubokręty, dłuto i strug! I inne drobiazgi. A jednak mój starszy syn i jemu podobni, pomimo zabawy tymi "niebezpiecznymi" według unijnych zaleceń zabawkami, przeżył!
Jak się ktoś skaleczył, to posypał piaskiem, albo jakiś liść przykleił i nawet w domu nie wspomniał, bo by jeszcze oberwał ścierką po głowie. Teraz to dzieci mają "luksusowe" dzieciństwo. Oczywiście żartuję.
Biedne są teraz te dzieci, z tego dobrobytu! Nie potrafią się bawić. Nie grają w palanta czy podchody. Nie łażą po drzewach, nie chodzą na czereśnie lub jabłka do sąsiada. Nie jeżdżą na "taradajce" (taka deska z metalowymi łożyskami, pierwowzór deskorolki), nie umieją strzelać z procy ani z łuku. Ba! Nie potrafią sobie zrobić ani wspomnianej procy, ani łuku, ani kuszy! Ani huśtawki z liny. Nie potrafią rozpalić ogniska, bo i gdzie to wszystko mają robić? Wokół same zakazy i paragrafy.
Blokowiska, to płaskie tereny z trawnikami, po których wolno tylko pieskom biegać. Dla dzieci są chodniki i wybetonowane niby boiska. Nuuuda!
Komentarze:
Przeraża mnie to.
Ja dziadkowi z garażu podprowadzałam zawsze scyzoryk, łyżko-widelec (składany taki z nitem po środku) i metalową miskę, co w wojsku używał i się tym w piachu bawiłam. Brudnym.
Babcię zawsze o ból głowy przyprawiałam jak przez okno widziała mnie na szczycie orzecha, a mama obserwowała jak szyłam prawdziwą igłą i nicią ubranka dla swoich lalek.
A dzisiaj dzieciom nawet zbyt twardo piłki nie wolno napompować...
W sumie to prawda. Od małego miałem różne dziwne narzędzia i dziwne zabawy. Co prawda kończyło się to różnie (po jednej zabawie mam olbrzymią bliznę, czy tam "dziką skórę" jak mawiają na kolanie do dziś), ale przynajmniej było fajnie. W piłkę niektórzy grali na boso, jak było gorąco i nikt nie płakał, jak ktoś nadepnął czy kopnął przypadkiem.
Jakoś nie zwracaliśmy uwagi na takie szczegóły jak trochę krwi czy zadraśnięć i bawiliśmy się świetnie. Każdy znajomy żyje, ma się dobrze. Co prawda ja już z tego "późniejszego" pokolenia jestem, ale i tak teraz jest dużo gorzej. Na boisku za blokiem, gdzie _sami_ sobie robiliśmy bramki sąsiedzi posadzili... drzewka.
Może dlatego coraz więcej dzieciaków w wieku 10-12 lat spotykam proszących mnie o papierosa, albo bym im piwo kupił?
@kUtek, mnie dzieciństwo kojarzy się przede wszystkim z wolnością. Jako dziecko byłem przez wakacje często u babci. Pamiętam, jak wcinaliśmy niedojrzałe papierówki, a potem się "znaczyło trasę do domu", bo brzuch nie wytrzymywał, he, he! Ale pamiętam też zapach i smak tych dojrzałych, napoczętych przez osy.
Wspominam często palone ogniska nie tylko dla pieczenia ziemniaków czy jabłek, ale ot, tak. Wracało się do domu i ciuchy, a zwłaszcza ręce i włosy pachniały uwędzone dymem. Nikt się nie spalił. Nikt niczego nie sfajczył.
Pamiętam pieczarki, same kapelusze, zbierane na poligonie i smażone z odrobiną masełka i szczyptą soli na węglowej kuchni u babci. Pamiętam kisiele i budynie, nie z torebki, ale według pomysłu babci. Zupę NIC. Kompoty z rabarbaru, śliwki, takie olbrzymie, soczyste, że sok ciekł po brodzie. Żywicę z śliw, żutą, niby gumę do żucia, a "prawdziwa" guma do żucia to dopiero zaczynała się pojawiać. Placek drożdżowy z kruszonką a nie te obecnie spopularyzowane wynalazki na proszku do pieczenia. On faktycznie po jakimś czasie piecze. Zgaga to się nazywa, czy jakoś tak.
Pamietam jajka wypijane na surowo, jeszcze ciepłe, tuż po zniesieniu przez kurę. Salmonella? A kto o tym wtedy słyszał?
Strzelanie z karbidu, kąpanie w gliniankach i pijawki. Łapanie żab. Zrywanie pałek wodnych, tatarak. Zapach łąki w upalny dzień. Takiej dzikiej łąki, gdzie rośnie to, co przyroda sama dopuściła, a nie wystrzyżonych trawników z psimi gówienkami.
Ano też większość wakacji dawniej spędzałem na wsi, gdzie mamy domek letniskowy. Ogniska też paliliśmy z kumplem, z którym zawsze tam jeździłem. Do lasu kilkaset metrów, więc w nocy wypuszczaliśmy się na zwiedzanie, wtedy strasznego, terenu. A rano jeździło się po świeże mleko, często dojone przy nas.
Żab nie łapałem, tylko jaszczurki w słoik. :) Pomimo tego, że matka cały czas mi powtarzała, że to niemożliwe, co rusz przynosiłem jej nowe, a potem wypuszczałem gdzieś dalej w las. Jedną chciałem hodować, ale potem stwierdziłem, że to raczej głupota. Nawet jej zrobiłem "mieszkanko" z rzeczy zbudowanych (drabinkę na przykład) i powrzucałem dużo trawy i liści. Komary nigdy nie przeszkadzały i godziny na słońcu (chyba) nie wpłynęły jakoś szczególnie źle na mój mózg. Ech, fajnie było. Ale głupio tak teraz za żabami biegać. ;)
Chyba już wiem dlaczego niektórzy Panowie tak bardzo chcą dziecko. :-)
Fakt, ja też sobie przypominam jaszczurki. Było ich nad wyraz dużo w czasach mojego dzieciństwa. A w stawach traszki i pijawki. Kurki wodne, jerzyki, jaskółki, szpaki. Zaskrońca i jeża to nawet hodowałem jakiś czas w domu.
Znalazłem przepis na wspomnianą zupę NIC. Jak znajdę natchnienie, to spróbuję zrobić.
Zupa (zwana nic) na mleku.
Na pół garnca niezbieranego gotującego się mleka
wziąść 6 żółtek, rozbić je mocno ze szklanką cukru,
wlać kieliszek zimnego mleka, a gdy mleko się zagotuje,
wlewać, ciągle mieszając, do żółtek, rozgrzać na ogniu,
uważać, żeby zgęstniało, ale się nie zagotowało, bo się
żółtka zwarzą, włożyć kawałek cynamonu lub wanilii
i trochę tureckich rodzenków. Białka zaś ubić na pianę,
wsypać parę łyżek cukru, wymieszać i ugotować jak
kładzione kluski na gotującem się mleku przed zaprawieniem
zupy żółtkami, wyjąwszy je łyżką durszlakową
do wazy. Zrobioną zupę wynieść do piwnicy dla
ostudzenia.
Przepis z:
Kuchnia polska niezbędny podręcznik dla kucharzy i gospodyń wiejskich i miejskich
Toruń l9Ol. Drukiem i nakładem Ernesta Lambecka.
"W gwiazdozbiorze Dziewicy", a to ciekawe, czyli dziś to już tylko niezamężna Panna? Ciekawe kiedy straciła cnotę...
Ogólnie, fajnie, że wrzuciłeś te gazety.