sobota, 17 lutego 2007

Tak sobie siedzę i bredzę.

Mam ten komfort (mam?), że nie jestem związany ani uczuciami ani rozumowymi spekulacjami z żadną ze stron odwiecznego sporu GÓRY i NIZIN. Dla nie kumatych, Boga i Szatana.

Żyję bo trafiła mi się taka możliwość.

Zalążek, z którego rozwinęła się moja ludzka postać, nie został w odpowiednim momencie unicestwiony.

Nie czuję się zobowiązany w sposób szczególny do wylewnych podziękowań pod adresem sprawców mojego zaistnienia (mam na myśli moich rodziców).

Żyję, bo nie miałem innego WYJŚCIA.
Pewnie dlatego jak każdy samiec, tęsknię do "miejsca urodzenia", he, he.

Urodziłem się "w czepku".
Ten zabobon wiele tłumaczy. Na swój sposób.

Życie nie jest "darem", jak to próbują wmawiać nawiedzeni.

To jest nie dar, a ciężka i mozolna, codzienna walka z zastaną i nienawistną codziennością.

Prawdą jest powiedzenie spotykane w wielu kultowych pismach, "jesteśmy przechodniami na tej ziemi".

Nic NA ZAWSZE. Jutro inni nas ZASTĄPIĄ.

Pamiętajmy o tym. I mimo tego, próbujmy wykorzystać te przeciętnie trwające sto lat chwile.

Mamy podobno żyć WIECZNIE?

Okrutna to kara!

Może naszym zwątpieniem na nią w pełni zasłużyliśmy?




Komentarze:

Baby | 17 lutego 2007,14:10:01

Wystarczy nauczyć się zauważać piękno i szczęśliwe chwile w nawet najmniejszych "kawałkach" naszego życia. Wtedy wszystko staje się prostsze. Musisz polubić to, co robisz...inaczej satysfakcji tu nie znajdziesz...a żyć w przeświadczeniu, ze wszystko jest do dupy.....wcale nie jest łatwe. Pozdrawiam


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz