Praojciec pramatkę na mchu wychędożył.
Zapolował, nad ogniem opiekł, zjadł...
Ten pożył!
Nie płacił VAT-u,
z czynszem nie miał dylematu,
miód pszczołom podbierał,
po brzuchu się klepał i brodę obcierał!
Nie płacił emerytalnych składek,
nie słuchał durnych w telewizji gadek,
zimą nosił futrzane odzienie,
palił ogniska,
polował na dziki,
nie znał kaloryferów,
w de miał podzielniki.
Wolności miał po czuprynę
a nawet wyżej ciut,
z łyka sobie uplatał ekologiczny but,
jagody, grzyby, bażanty, przepiórki,
i ładne, mocne, zdrowe,
chętne chłopskie córki.
Ratownictwo medyczne,
chora służba zdrowia?
Zbędne!
Babka zielarka pomagać gotowa!
Robiła to skutecznie,
bo nikt nie żył wiecznie.
Na wszystkim się znała!
Rentgen? W oczach miała.
Bez skierowania,
bez wskazań specjalisty,
żadnych kolejek i listy.
Żadnych samolotów, komórki?
Tak, były, na lisie skórki.
Gazety, reklamy, tablety,
moda, i te... internety?
Zbędny balast, dodatek,
usidla nas skrycie,
robi z nas niewolników,
dawniej to było życie!
Diatryba to przemówienie, kazanie lub wykład o odcieniu moralizatorskim, nieraz towarzyszy jej teatralność i przesadny patos. Może oznaczać również pamflet, ostrą krytykę, zwłaszcza polityczną. Wywodzi się od greckiego terminu diatribē. Nad sensem zdań wciąż głowi się, i czółko marszcząc, myśli, gdyba... co autor chciał? Dlaczego tak? Już wiem! To przecież jest diatryba! Kto definicję słowa zna, nie zdziwi go dosadność żadna, bo myśl ma mieć głęboki sens, a niekoniecznie ma być ładna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz