Z bananem na twarzy, ustami pełnymi słodkich wymiocin, chylił czoło przymilnie, oddając hołd obłudzie, nieślubnej prawdy córce, już taki pewny swego... pośliznął się na skórce.
Zdumiony, jeszcze w locie, coś przeraźliwie wrzasnął, upadły, jednak upadł, kręgosłup mu nie trzasnął, mlasnęła głośno dupa. On nie miał kręgosłupa.
Odporny na upadki, krytyki każdy przytyk, żaden z niego kaskader, zwyczajny polski polityk. Już starannie otrzepał błoto i kurz ulicy, z historii wiatrem w żaglach bryluje na mównicy.
I z bananem na twarzy obiecuje przymilnie, że on zawsze..., że chętnie..., że się zajmie tym pilnie... Z nieślubną córką prawdy, co się zwie obłuda, znów obieca wyborcom bajki, raj, i cuda.
Diatryba to przemówienie, kazanie lub wykład o odcieniu moralizatorskim, nieraz towarzyszy jej teatralność i przesadny patos. Może oznaczać również pamflet, ostrą krytykę, zwłaszcza polityczną. Wywodzi się od greckiego terminu diatribē. Nad sensem zdań wciąż głowi się, i czółko marszcząc, myśli, gdyba... co autor chciał? Dlaczego tak? Już wiem! To przecież jest diatryba! Kto definicję słowa zna, nie zdziwi go dosadność żadna, bo myśl ma mieć głęboki sens, a niekoniecznie ma być ładna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz