To był dowcip znany wielu z tych żyjących w Peerelu.
Pewien człowiek miał strzelnicę, cieszył całą okolicę.
Wóz na kołach i strzelanie, kręcą także kołem panie,
za sznureczki ciągną dzieci, gra muzyka, słonko świeci.
Zrazu chętnych było wielu, by postrzelać móc do celu.
Czy to lizak na patyku, albo papierowy kwiatek,
lub tandetny misio z pluszu, mógł popisać się gagatek,
gdy z dziewczyną szedł kawaler zaszpanować celnym strzałem:
- pach! Maskotka, i jest całus! Tak, tak było! Też strzelałem!
Lecz stopniowo coraz rzadziej udział brano w tej radości,
zysk więc spadał na strzelnicy, przyszła pora upadłości.
Spytał, tego od strzelnicy, kumpel, byli po kielichu:
- Likwidujesz już strzelnicę? Tak słyszałem? Prawda Zdzichu?
- Takie właśnie mam zamiary!
- Serio? To posłuchaj stary...
Cały wieczór tak szeptali, że po litrze wnet wychlali.
Wziął od Zdzicha tę strzelnicę, co nie przynosiła zysku,
za dni parę Zdzich przejeżdża obok, dziwiąc się zjawisku.
Trzy kolejki przy strzelnicy aż się po horyzont wiją,
czasem tumult, zamieszanie, kogoś wypychają, biją...
Zaczął Zdzichu rozpytywać "za czym" te kolejki stoją?
Jeden szeptem odpowiada, inni chyba ciut się boją:
- Strzał pięćdziesiąt! Olać stówa, i plus pięćset za osranie!
- Ma ochotę, to niech sobie też w kolejce którejś stanie.
Zdzicha jakby piorun strzelił, był już prawie płaczu bliski,
- Strzał? Olanie i osranie? Takie tłumy? Jakie zyski!
- Skąd te tłumy, takie chętne? Co jest celem? Myśl nie znika.
- Panie, tutaj można wybrać sobie portret polityka!